A potem wolność. I lekkość. I jasność. I już latawce…
„Próba Łuku” Łukasza Barczyka to autorskie, osobliwe, specyficzne kino, w drogę z którym wybierając się zabrać należy otwartość oczu, świeżość głowy, a także serca zrozumienie. Reżyser, który zgodnie ze scenariuszowym założeniem, sam wciela się w rolę jednego z bohaterów, stworzył obraz z pogranicza gatunków. Odnieść można wrażenie jakby zapis z kamery fragmentem był dokumentu, ale przedstawiona przez twórców fabuła jest artystyczną fikcją. Dokumentalne kręcenie igra z widzem, zaprasza do pewnego rodzaju gry, zwodzi, nie daje żadnych rozwiązań, wpuszcza w pułapki. Ale nie robi tego złośliwie, a z czułością. Używając środków i języka właściwych dla dokumentu, Barczyk zrywa z szablonami, wychodzi poza schemat, przekracza umowność. Zdaje się oddać jedną z ról widzowi. Z tego filmu można wziąć coś dla siebie, można się spotkać z bohaterami, przejrzeć w sytuacjach lub wcale go nie rozumieć. I to jest piękne…
Całość zaczyna się od kręconych drżącą ręką obrazów- kadrów miasta, chwiejnych portretów ludzi, szarych ulic, zakurzonych samochodów sprzed lat. „Jak przyjaciel znika, to nie chowasz go raz, tylko wiele razy” mówi głos z ekranu. A potem poznajemy Martę, jej syna i resztę ekipy. Lecą na wyspę Thassos. Będą kręcić film o poszukiwaniu Krzyśka, zmarłego, zaginionego męża kobiety i wypatrywać śladów po nim. Bohaterka wyparła traumatyczną sytuację sprzed lat, ale ta usilnie nie pozwala jej zaznać spokoju, a zatem kobieta postanawia wrócić do miejsc kojarzonych z mężem. Chodzimy za nią uliczkami, siedzimy na tylnym fotelu samochodu, gdy przemierza wyspę, świadkujemy tej wyprawie, a ona będąc chłodną opowiada, pokazuje, odtwarza, surowo wspomina, nie pamięta, chce być sama, płacze, zapiera się, wrzeszczy, „zachowuje się jak pizda”. Marta stara się być niedostępną, choć zdarza się, że posągowość złamie nieudolnymi wybuchami histerii. Jej postawa stoi w kontrze do sytuacji, w której trwa. Swoje emocje obudowała pancerzem, który jednak, z czasem, na ścieżce prowadzącej do wybaczenia sobie samej, mięknie…
Wyprawa w poszukiwaniu śladów po mężu okazuje się być drogą w głąb zakamarków swoich własnych mrocznych meandrów. Martę, jako małą dziewczynkę zostawił ojciec. Jako dorosła kobieta straciła męża. To jest bólem. Dziś krzyczy i głos ten źródło swe bierze w rozpaczy. Wołanie brzmi: „Mnie się nie zostawia.” A przecież jesteśmy sumą ludzi, których spotkaliśmy, i doświadczeń, które przeżyliśmy. „Próba łuku” to film o odzyskiwaniu pamięci, o momentach życia, jego fragmentach, wspomnieniach, o żałobie. W całej swej złożoności traktuje o docieraniu do intymnej prawdy, którą każdy nosi we własnym wnętrzu, o przyzwoleniu na wolność innym, o prawie każdego do własnych wyborów często różnych od narzuconych oczekiwań, o głębokim szacunku do relacji i umiejętności docenienia jej z perspektywy minionego bezpowrotnie czasu i szacunku do przemijalności. Tak ważnym jest, aby to wszystko nie pozostało tylko żalem.
Postać filmowej Marty na ekranie kreuje Marieta Żukowska. W „Próbie łuku” jest aktorsko dojrzała, okiem kamery świadoma, piękna, ostra. Choć ustawia się bokiem w każdym spojrzeniu przeszywa, w każdym słowie jest wyraźna. Przeklina, a bluzgi z jej ust brzmią wyśmienicie. Czuje się ją z ekranu dobitnie, jest pewna. Porusza się dynamicznie. Tłem dla jej kreacji Barczyk ustanowił krajobraz wyspy, która stoi ostrymi kamieniami, szarymi skałkami, ciemnym morzem, czarną plażą, wysoką górą. Wszystko oddaje klimat zagubienia i tworzy spójność zarazem. Przypadek czy przeznaczenie? Odwołując się do mitu, reżyser daje mu nowe życie poprzez odwrócenie. Od teraz Penelope jest Odysem. Penelope jest podmiotem. Może być silna, decydować, dokonywać wyborów. „A Syreny też żyły na Thassos”.
Z biegiem upływających minut, w miarę, gdy Marcie zaczynają towarzyszyć kolejne postaci, otwierają się prawdy. To nie jest historia o Krzyśku. To opowieść o niej samej. To ona zyskuje świadomość. Wpierw podejmuję decyzję, wykonuje działanie, zmaga się z trudem tegoż, robi wiele, by odnaleźć miejsce w życiu. Żałobę trzeba przechodzić, wykrzyczeć, wyzłościć, aż wreszcie poddać się jej. Marta żyje. I już otulenie, ukochanie, uleczenie. I już wolność. I lekkość. I jasność. I już latawce…
autor: Ola Grądzka
zdjęcie: fotosy