Kraków czy Warszawa?
Warszawa.
A co z Łodzią?
Łódź jest trudna do życia. Koszmarnie brzydka, smutna, zniszczona. Ludzie w niej też są jakby zgaszeni, złamani. Mieszkałam tam na studiach cztery lata. Never again.
Kraków?
To moje rodzinne miasto. Jest pocztówkowym, turystycznym, bajkowym miejscem, jednocześnie niełatwym do życia przez to, że wszystko w nim skupia się w obleganym przez turystów centrum. Po studiach dostałam etat w Teatrze Ludowym, potem w Starym i spędziłam tam kolejnych kilka lat. W pewnym momencie, mając obeznany już każdy kąt, zaczęłam się dusić. Zresztą od zawsze wiedziałam, że chcę robić filmy i to miasto wyczerpało się dla mnie również pod katem możliwości zawodowych.
Musiałaś zatem trafić do Warszawy.
Przez długi czas trasę Kraków – Warszawa pokonywałam, jeżdżąc pociągami tylko na castingi. Dworzec Centralny stał się moim drugim domem. Z jego perspektywy stolica wydawała się za szybka, przerażała, czułam, że nie doskakuję do tempa tego miejsca.
A odkąd zaczęłaś tu mieszkać?
Kiedy dostałam pracę w Teatrze Studio i przeprowadziłam się na stałe, poczułam się bezpiecznie, miasto otworzyło się przede mną. Wreszcie poczułam, że jestem u siebie. Teraz tutaj tworzę swoją rzeczywistość. W Warszawie wszystko bardzo szybko się zmienia. Lubię to.
Jak w tyglu.
I na tym etapie życia, tego właśnie potrzebuję. Warszawa jest również zielona. Mieszkam na Saskiej Kępie, która wiosną pachnie bzem. Niedaleko jest Park Skaryszewski, cudownie dzika część Wisły. To moja enklawa.
Dziś, już nie jesteś przyjezdna.
Mam swoje miejsca, gdzie kupuję najsmaczniejszy chlebek, gdzie wybieram zdrowe warzywa, gdzie spaceruję, gdzie delektuję się kawą. Jestem u siebie.
Skąd pomysł na aktorstwo?
Początek sięga kółka teatralnego w podstawówce. Miałam wspaniałą polonistkę, świętej pamięci Magdę Srokę, potem kolejną nauczycielkę w gimnazjum Iwonę Żmudę i świetne szkoły, w których rozwijano wszystkie nasze pasje, od sportowych po artystyczne. Co ciekawe, wiele osób z mojej klasy to dzisiaj artyści spełniający się w różnych dziedzinach sztuki.
Pierwszy występ?
Zagrałam Wdowę w „Balladynie”. Rodzice byli na widowni, a ja pamiętam moment, kiedy stanęłam na scenie.
Co wtedy czułaś?
Że jestem na swoim miejscu. I że nic innego nie daje mi takiej radości, takiej adrenaliny, takiego spełnienia. Od kiedy miałam dziesięć lat wiedziałam, że zostanę aktorką.
Rodzice Cię w tym wyborze wspierali?
Mama pełna była obaw. Twierdziła, że to świat, w którym przez rywalizację zostanę zjedzona. Mówiła, że jestem za delikatna i sobie nie poradzę. Nie wynikało to z jej braku wiary we mnie, w ten sposób próbowała mnie ochronić przed tym, co de facto, jest częścią tego zawodu. Ale cieszę się, że tę drogę podjęłam, bo aktorstwo, oprócz tego, o czym mówiła mama, ma w sobie mnóstwo innych pięknych cech. A rodzice, choć próbowali mnie od tej decyzji odwieść, to jednocześnie cały czas płacili za dodatkowe zajęcia przygotowawcze do egzaminów wstępnych, przychodzili na występy, oglądali wszystkie spektakle i bardzo mnie wspierali.
Byłaś pilną uczennicą?
W podstawówce i w gimnazjum tak. W liceum głównie imprezowałam. Szkoła mieściła się na Kazimierzu, gdzie mnóstwo jest knajp więc wagarowałam. Częściej mnie w szkole nie było niż byłam. Oprzytomniałam przed maturą i całą trzecią klasę, ucząc się, przesiedziałem w domu. Egzaminy rozszerzone zdałam niemal stuprocentowo.
Wpadłaś w panikę kiedy dostałaś się do Łodzi?
Pomyślałam, że świat stoi przede mną otworem.
Odważna byłaś.
Co prawda, pierwszym wyborem była warszawska Akademia Teatralna, ale się nie udało. Byłam pod kreską. Wyszło w Łodzi. Właściwie na tamtym etapie nie miało znaczenia, która szkoła. Najważniejszym było, żeby się dostać. Cieszyłam się.
To były dobre lata?
Co masz na myśli?
Doświadczyłaś przemocy?
Totalnie.
Niektórzy mówią, że nic z tych rzeczy nie miało miejsca.
To zależy od człowieka, jego wrażliwości i z jakimi profesorami się zetknął. U nas normą była przemoc psychiczna. Usprawiedliwiano ją argumentem, że ten zawód po prostu tak wygląda, że zadaniem profesorów jest nas na to przygotować.
Buntowaliście się?
Każdy sprzeciw był bardzo szybko ucinany.
Przykro się tego słucha.
Nasi profesorowie powielali schematy, w których sami byli wychowywani. Wydawało im się pewnie, że to jedyna słuszna droga. Ale nie wszyscy byli dysfunkcyjni.