A dalej… A co wydarzy się dalej?
„Prześwit” to metaforyczna opowieść o zmianie w dotychczasowym porządku świata, gdzie warunki współżycia narzucone i podyktowane zostały przez mężczyzn znajdujących się w centralnym punkcie tegoż ładu. To film o przewrocie, który dokonuje się z biegiem toczącego się, w sprawie zaginionej matki, śledztwa. Sama sprawa posłużyła twórcom jako symbol, a tajemnice i rany noszone przez każdego z bohaterów położyły długie cienie na filmowej opowieści, której akcja, co nie pozostaje bez znaczenia dla wymiaru historii w jej metafizycznym ujęciu, dzieje się w mrocznych poszyciach lasu u stóp góry Ślęży- świętej góry Słowian.

Motyw matki, której zaginięcie rekonstruuje się podczas wizji lokalnej, to pretekst do opowiedzenia o coraz bardziej nabrzmiałym napięciu między kobietami i mężczyznami, o macierzyństwie, o przykrym status quo, które jest naszym udziałem. Zniknięcie zaś, jest punktem wyjściem do opowiedzenia o losach bohaterów. Młody ojciec, Zygmunt (M. Górski) odtwarza kolejność zdarzeń, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów- sprzeczka, włączone radio, dziecko w foteliku, milczenie, trzask zamykanych drzwi, wózek, wołanie..? Pani Cichy (E. Domańska), emerytowany jasnowidz (P. Pilitowski), pozorantka Agata (D. Polunina) i porucznik Andrzej (C. Łukaszewicz) – wszyscy chcą pomóc odnaleźć kobietę. Każdy swoim własnym sposobem, metodą, sobą. W tym układzie najważniejszy chce być Andrzej- gburowaty, surowy, bezpośredni szef. Taki cham, z doświadczeniem dwudziestu lat małżeństwa wyrytym w sercu, z nierozwiązanym problemem rozstania w głowie, które jest mu niczym otwarta, jątrząca, ropiejąca rana. On akurat wie jak się żonę woła. Andrzej cierpi. Zdradzają go spłakane oczy, opuchnięte wargi, ale jako stworzony z krwi i kości przedstawiciel patriarchalnej kultury, nie przyzna racji odczuwanym emocjom. Nieprzystępny, poraniony, zezwierzęcony, agresywny- obrazuje toksyczną formę archetypu mężczyzny. Targa nim i powoduje porażka, tęsknota, rozpacz. Jest sumą wszystkich swoich strachów, wypartych uczuć, zgłuszonych przeżyć. Wszystko to, jako konwencjonalna i bezrefleksyjnie przyjęta norma męskości, w której z kolei źródło czerpią agresja, zaborczość, a w ostateczności złamanie intymnych granic Agaty, przekroczenie bariery psycho-fizycznej, akt przemocy, szantaż, brutalna groźba. Wszystko to jednym z najsilniej destrukcyjnych doświadczeń, będących udziałem człowieka.

A Agata jest nieporadna, zlękniona, apatyczna, poddana, podwładna, nieczujna, powściągliwa. Nie mówi prawie nic. Wszystko, co jej udziałem, dzieje się wewnątrz. Strach ma duże oczy. Agata ma duże oczy. Jej tajemnica swój początek bierze w latach dzieciństwa. I choć bohaterów jest ledwie kilkoro, robi się coraz gęściej. Brakuje powietrza na oddech. Złorzeczenie staje się modlitwą. Pytania pozostają bez odpowiedzi. Wiele jest spraw, które nie są w porządku. To wbrew naturze. Ale tak po prostu jest, przecież nie wszystko trzeba rozumieć, nie wszystko musi być wyuczone.

Prześwit jest granicą. Jest tym najciemniejszym punktem, z którego wydobyć się może już tylko światło, ale tegoż w filmie nie ma. Ono przecież dopiero się stanie. Powietrze jest wilgotne. Mgły są lepkie, śnieg jest mokry, niebo szarawe, i mży. Tam ciągle świszczy, sączy, siąpi. Surowe krajobrazy, smagane wiatrem drzewa, brudne liście, sterczące gałęzie krzaków i Święta Góra, która w głowach mąci, na manowce zwodzi. Tekst klątwy autorstwa Bronisława Malinowskiego, wybitnego polskiego antropologa żyjącego na przełomie wieków XIX/XX, zatrważa i fascynuje, a wykorzystana w scenie wieczoru panieńskiego, jedna z najstarszych polskich pieśni obrzędowych „Ruta” podkręca mistyczny wymiar obrazu na długo pozostając w pamięci. Wykorzystane i sprawnie użyte komponenty pozwalają uwierzyć w abstrakcyjność oraz irracjonalność dziejących się na ekranie incydentów i współistniejących wraz z nimi okoliczności będących udziałem bohaterów.

A teraz jeszcze on – Cezary Łukaszewicz. Wypełnił każdą, pękniętą, w tym górskim krajobrazie, szczelinę, prawdą emocji swojego bohatera. Magnetyzuje. Poprzez talent i doświadczenie, z których mądrze czerpie, potrafił noszoną w sobie energię oddać tej zeszpeconej wewnętrznie postaci. Ja jego Andrzejowi wierzę. W charakteryzacji mającej dodać mu lat, każdym skupionym spojrzeniem, grymasem twarzy, urzeczywistnił zwierzęcy wręcz wymiar bólu istnienia. Gdzie śmiech rozpaczy i oczy pełne łez, i żal za grzechy i pustka, tam już piekła dno…

Reżyserka Magdalena Ewa Pięta łamie konstrukcję kryminału elementami dramatu psychologicznego, czarnej komedii. Manipulując gatunkami opowiada, że czeka nas coś nowego. Przecież Zygmunt przespał odejście własnej żony w wymiarze metafizycznym. Jasnowidz, wszystko widział i nic nie widział. Andrzej, już tylko z tylnego siedzenia, skulony, patrzy na zmieniający się pejzaż, a ta sama pozorantka Agata, którą poznaliśmy jako dziewczynę, której mówiono co ma robić, bierze sprawy w swoje ręce. Teraz to właśnie ona jest siłą sprawczą. Świat poruczników zmierzcha. Wszyscy przetrwali. A co wydarzy się dalej? Kto wie… Trzy kropki.
autor: Ola Grądzka
zdjęcia: materiały prasowe