Zapłakać nad marzeniami…
„Utrata Równowagi” Korka Bojanowskiego z Nel Kaczmarek w głównej roli damskiej, za którą wyróżniona została na 49. Festiwalu Filmowym w Gdyni oraz Tomaszem Schuchardtem jako przemocowym profesorem, to majstersztyk kina świeżego, odważnie dojrzałego, drapieżnego, a jednocześnie mądrze czułego w temacie, którego dotyka. Debiutant nie zostawia złudzeń co do wiarygodności i rzetelności w podejściu do problemu, z którym się mierzy, a zarazem pokazuje swój talent do mówienia o rzeczach trudnych w sposób popkulturowy. Bojanowski nie zdusił tematu, nie dobił go nawet Shakespear’em. Świadomość tego, o czym opowiada, jego bystrość widzenia połączona z czułością, wyczuwalne przez ekran partnerstwo w pracy z aktorami oraz szczerość, tworzą „Utratę równowagi” pełnowartościowym kinem wartym przeżycia.

Ja muszę was zgwałcić, żeby życie was nie zgwałciło, a zmiana będzie Twoją siłą. W ten właśnie sposób parafrazując i wiążąc ze sobą padające w pierwszych scenach filmu słowa, rozpocznę swój tekst. Grupa studentów ostatniego roku wydziału aktorstwa szkoły filmowej przygotowuje spektakl dyplomowy. Dołącza do nich Jacek – młody, charyzmatyczny profesor, z szemraną przeszłością. Witając się ze studentami podkreśla, że tu się pracuje na emocjach. – Nie znam was, nie mam czasu was poznać, ale nie chcę was skrzywdzić. Chcę, żeby było bezpiecznie, chcę wiedzieć o was wszystko – mówi. Ten obrzydliwy paradoks, nie pozostawia złudzeń. Startują próby, wybór pada na „Makbeta”, a wypaczenia stają się metodą. Profesor pogrywa ze studentami, targa nimi, powoduje emocje sceniczne odnosząc się do ich najgłębszych prywatnych doświadczeń, miota, dotyka fizycznie, ingeruje nimi w sposób wręcz absurdalny, łamie, nie przeprasza, manipuluje, nie zależy mu na nich. Mówi, ze chce przygotować do występu, odzierając tym samym z godności, upokarzając. – Przecież zasługujecie na to, żeby mieć najlepszy dyplom – argumentuje.

Szczególną relację i więź nawiązuję z Mają (N. Kaczmarek) uzależniając studentkę od siebie. Przekonuje, że nie ma żadnego fatum, daje jej nadzieję, podkręca ambicje, faworyzuje, wynosi w górę na oczach grupy, tylko po to, by później, wśród tych samych osób, upokorzyć. Odbiera jej rolę. Zamienia kostiumy. Oszukuje. – Zobaczyłem w Tobie coś, czego nie posiadasz. Jesteś za słaba, po prostu – puentuje. Ale Lady Makbet – Maja, jest silna, ostra, wyrazista. Dociera do prawdy i nie chce dać się zastraszyć. Świadoma tego, co się wydarza, ma odwagę, by mówić własnym głosem. – Żadna rola nie jest warta rozpierdalania emocjonalnego – upomina. Walczy też o prawo innych do wolności i czystości aktu tworzeniu. Staje w obronie kolegów, bo na tym przecież polega przyjaźń. Ona cały czas jest w akcji. Ostatecznie fatum dopada wszystkich. Szekspir nie chciał decydować tylko o losie Lady Makbet.

Film, poza dosłownym tematem, którego dotyka, czyli: zjawiska przemocy, chorego wywierania presji i nieludzkiego znęcania się na ludzkich emocjach, kryje również głębsze warstwy. Stawia pod znakiem zapytania koszt marzeń konfrontowanych z rzeczywistością, cenę własnego zatracenia w drodze na szczyt. Generuje wątpliwości czy słusznym jest należność, którą w postaci własnej godności zapłacić trzeba za sukces i jak daleko poświęcać się w imię projektu? Co miarą jest spełnienia? Kto jest władczy? Filmowa historia kręci się wokół szekspirowskiej sztuki, podejmując rozważania gdzie kończy się granica bycia zdeterminowanym i co z przeznaczeniem. Całe życie zależnym być od czyichś decyzji? Odmawiać sobie własnej woli? A może chronić siebie? Sprzątając kible, zapłakać nad marzeniami…

Wraz z biegiem akcji, kiedy próby stają się intensywniejsze, czasu do wystawienia spektaklu pozostaje coraz mniej, atmosfera się napina, Jacek pokazuje swoje prawdziwe oblicze, a ze studentów zaczynają wychodzić demony, obraz filmu również staje się coraz ciemniejszy, gęstszy, ostrzejszy, zaczyna brakować światła. Muzyka i efekty dźwiękowe dodatkowo podbijają intensywność scen, podkręcają napięcie, podnoszą ciśnienie, nakręcają tempo. Kamera towarzyszy bohaterom w sali prób, w ciasnych mieszkaniach, na scenie teatru czy w barze. Film bez wątpienia nie był dziełem przypadku, poprzedziło go kilka lat przygotowań, co daje swój wyraz na ekranie – jest sprawnie zrealizowany, dobry w odbiorze, daje przestrzeń na refleksję, a nawet pozwala widzowi na interpretację wykraczającą poza uniwersum, odnoszącą się do własnych doświadczeń.

„Utrata równowagi” to czuły krzyk Korka Bojanowskiego o jednym z problemów, który trawi dzisiejszą młodość, wrażliwość, świeżość, zapał i sprawczość. Reżyser bliski swoim bohaterom, przygląda się postawionemu problemowi w konkretnie osadzonej sytuacji, dotyka zmory przemocy, bólu rozczarowań, niepokoju zawiedzionych ambicji oraz lęku przed bezradnością wobec przeznaczenia, a wszystko w kontekście zachodzącej w młodym człowieku przemiany będącej wynikiem procesu dojrzewania. Robiąc to bez zbędnego patosu i moralizowania, z dużą radością tworzenia, w przestrzeni dla niejednoznaczności, kameralne w zamiarze kino, rośnie podczas seansu do pełnowymiarowej, porywającej historii. Bojanowskiemu udała się ta sztuka!
autor: Ola Grądzka
zdjęcia: Fotosy/ materiały prasowe